Spis treści
- 1 Czym właśnie różni się pojechanie na długoterminową misję od krótkiego wypadu turystycznego?
- 2 Jako misjonarz mamy jeden wielki przywilej. Możemy wejść tam gdzie żaden turysta wstępu nie ma.
- 3 Niestety, ale takie przygotowanie to nie wszystko.
- 4 Mimo 3 lat zarabiania i odkładania każdego grosza na spełnienie marzeń, podczas wakacji jak i w okresie szkolnym, moje oszczędności nie wystarczyły.
- 5 Bycie misjonarzem to ogromne poświecenie, zwłaszcza jeśli ktoś jest nim na pełen etat.
- 6 Piękne jest to, że jadąc na misję nie musimy mieć wyższego wykształcenia czy wybitnych zdolności.
- 7 Pojechałam na misje ponieważ naprawdę chciałam spełnić swoje marzenia i pomóc, jak tylko potrafię.
- 8 Będąc na misji warto być świadomym tego, że choć nie pomożemy wszystkim to wciąż możemy pomóc jednostkom, tym samym zmieniając ich świat na choć odrobine lepszy.
Czym właśnie różni się pojechanie na długoterminową misję od krótkiego wypadu turystycznego?
Będąc na misji doświadczamy to, z czym nigdy wcześniej nie mieliśmy styczności. Bieda, głód, choroby, cierpienie. Wolontariusz misyjny żyjąc w tak ciężkich warunkach, widząc i doświadczając codzienne życie mieszkańców, skłania się do refleksji. Zaczyna błądzić po swoim umyśle. Próbuje zrozumieć nie tylko to, czego jest obserwatorem ale też zrozumieć siebie. Zadaje pytania, jak dziecko wszystko go ciekawi ale też jak dorosły, musi zmierzyć się z codziennymi problemami. Zasadniczą różnicą pomiędzy misjonarzem a turystą jest oczywiście cel z jakim jedzie w dane miejsce. Misjonarz nastawiony jest przede wszystkim na pomoc i ciężką prace, turysta na zobaczenie głównych atrakcji, posmakowanie lokalnego jedzenia i zrobienie super fotek na Instagrama.
Jako misjonarz mamy jeden wielki przywilej. Możemy wejść tam gdzie żaden turysta wstępu nie ma.
W moim przypadku była to zamknięta i chroniona przez wojska Rwandyjskie szkoła, która wśród swych wychowanków ma albinosów. O szkole tej pisałam w moim poprzednim wpisie- link. Nie każdy mógłby tam wejść ale dzięki odbytym przeze mnie przygotowaniom misyjnym w Warszawie miałam na to przyzwolenie.


Przygotowania te trwały pół roku, a jedynym warunkiem aby do nich przystąpić było ukończenie 18 roku życia. W każdym z sześciu miesięcy odbywały się spotkania przez trzy dni. Podczas nich słuchaliśmy opowieści misjonarzy, którzy swoja przygodę mieli już za sobą. Zazwyczaj prowadzili prezentacje i zwracali uwagę na popełniane przez siebie błędy, tak abyśmy mogli ich uniknąć na swojej misji. Były też spotkania integracyjne jak i praktyczne, jak np. praca w terenie z mapą, nauka rozpalania ognia, udzielanie pierwszej pomocy, nauka samoobrony czy nawet ładowania nabojów do karabinu czy pistoletu.
Po pół roku dostałam zaświadczenie o ukończeniu przygotowań misyjnych. Wraz z poznaną na przygotowaniach misyjnych przyjaciółką Martyna udałam się też do Częstochowy, gdzie na Jasnej Górze podczas przepięknej ceremonii otrzymałyśmy krzyże misyjne.


Niestety, ale takie przygotowanie to nie wszystko.
Musiałam załatwić sporo spraw formalnych, które wcale nie były łatwe do ogarnięcia. Mogę wymienić tu na pewno załatwienie wizy do Rwandy, której ambasady w Polsce nie mamy. Trzeba było więc udać się aż do Berlina. Byłam jednak podczas przygotowań do matury więc nie za bardzo miałam czas aby pozwolić sobie na podróż do Niemiec. Miałam jednak te szczęście, że udało mi się załatwić to przez współprace wielu dobrych znajomych, którzy poświęcili swój cenny czas aby mi pomóc. Wypełniłam tylko potrzebne wnioski i podałam to dalej.
Ubezpieczenie jak i bilety kupiłam mniej więcej miesiąc przed wylotem. Za bilet w obie strony zapłaciłam około 3 700 złotych. Leciałam liniami Tureckimi z przesiadką w Istanbule. Łącznie lot trwał dziewięć godzin ale nasza przesiadka trwała aż pięć, tak więc łącznie dostanie się do Rwandy zajęło nam czternaście godzin. Moje ubezpieczenie było dość drogie, kosztowało aż dwa tysiące złotych. Myślę jednak, że warto solidnie się ubezpieczyć zwłaszcza jeśli jedziemy do dzikiego kraju, który rządzi się swoimi prawami.
Najwięcej czasu trzeba było wygospodarować na szczepienia. Cześć z nich należało wykonać na dwa tygodnie przed wylotem a cześć dużo wcześniej. Termin wykonania szczepień zależy głównie od daty wylotu oraz od tego jak długo będziemy na misji. Cały koszt związany z moim wyjazdem, łącznie z przygotowaniami do niego, jak i życiem na miejscu, wyniósł mnie w granicach 10 tysięcy złotych. Czy to dużo? Raczej nie. Patrząc na to ile kosztują wakacje allinclusive czy atrakcje typowo turystyczne, na jakie skuszają się turyści. Warto tu też wspomnieć, że pierwsze koszta związane z wyjazdem na misje są największe. Przy kolejnych wyjazdach opadają. Nietanie wydatki związane ze szczepieniem po części nam odejdą a doświadczenie jakie wyniesiemy z pierwszej misji pozwoli nam zaoszczędzić na niepotrzebnych kosztach, jakich możemy uniknąć za kolejnym razem.
Mimo 3 lat zarabiania i odkładania każdego grosza na spełnienie marzeń, podczas wakacji jak i w okresie szkolnym, moje oszczędności nie wystarczyły.
Zrobiłam więc zbiórkę w której nawet nieznani mi ludzie wpłacali drobne sumy i takim sposobem uzbierałam ponad dwa tysiące złotych. W mniej więcej tym samym czasie robiłam tez zbiórki potrzebnych materiałów szkolnych dla Rwandyjskich dzieci. Ze zbiórek tych wyszło aż siedem wielkich kartonów z książkami, zabawkami, piłkami, skakankami, kredkami, mazakami, nożyczkami, ubrankami, grami i wieloma innymi potrzebnymi rzeczami, które później wysłałam pocztą do Rwandy. Wiele więc zawdzięczam pomocy innym, którzy nie tylko przyczynili się do spełnienia moich marzeń ale też do polepszenia edukacji Rwandyjskich dzieci.
Na misji zazwyczaj przebywamy długo, tak jak to było w moim przypadku na całe 2 miesiące. Przez większą część tego czasu nie zwiedzałam lecz pracowałam, spędzałam czas z lokalnymi otaczającymi mnie ludźmi i obserwowałam. Miałam szansę poczuć i zrozumieć ich problemy jak i zmagania oraz popłynąć w krainę refleksji zastanawiając się nad życiem i jego sensem. To właśnie na misji po raz pierwszy zastanowiłam się nad sensem wyścigu i pędu, w jakim żyłam wcześniej. Obserwując wiecznie wyluzowanych i uśmiechniętych szeroko Rwandyjczyków skupiłam się bardziej na świadomym byciu niż na robieniu.
Bycie misjonarzem to ogromne poświecenie, zwłaszcza jeśli ktoś jest nim na pełen etat.
Jednak porównując w jakim stopniu pomogłam w Rwandzie, a w jakim to przebywanie w tym kraju pomogło mi, mogę śmiało stwierdzić, że to ja a nie Afryka zostałam odratowana i uzdrowiona. Ludzie, których spotkałam, z którymi pracowałam i żyłam dosłownie otworzyli mi oczy. Pokazali jak pięknie widzą życie i jak bardzo są szczęśliwi, że je mają. Nauczyli mnie życia, w którym narzekanie zastąpione jest docenianiem względnie małych rzeczy, jak zdrowie, rodzina czy dach nad głową.
To, co przeżyłam będąc na misji w Rwandzie było punktem kulminacyjnym w moim życiu. Zmieniło to moje spojrzenie na to, co mnie otacza i na to, jak żyłam wcześniej, będąc w Polsce. Na co dzień w Rwandzie pracowałam w szkole podstawowej lub w przedszkolu. Pomagałam w prowadzeniu zajęć lub też w bibliotece, okładając książki okładkami, które robiłam z przezroczystej folii i taśmy. Bardzo często robiłam też dekoracje na tablice ogłoszeń, które znajdowały się na szkolnych korytarzach. Razem z moją towarzyszką Martyną często tez gotowałyśmy, zwłaszcza nasze polskie potrawy. Nie zabrakło nas również w ogrodzie, w którym przycinałyśmy gałązki nierówno odstające od krzaków. Będąc już w Rwandzie okazało się, że określonego planu nie ma ale mimo to praca się znalazła.


Piękne jest to, że jadąc na misję nie musimy mieć wyższego wykształcenia czy wybitnych zdolności.
Liczy się pomysł na to, w jaki sposób możemy cos ulepszyć, lub stworzyć. Dzięki naszym zainteresowaniom i pasjom możemy polepszyć życie mieszkańców bądź wzbogacić ich o określoną wiedzę. Jeżeli lubimy malować, możemy stworzyć piękne obrazy w salach lekcyjnych, jeśli dobrze gotujemy i sprawia nam to frajdę to zróbmy coś, czego Afrykańczycy nie jedli. W naszym przypadku były to placki ziemniaczane, chipsy, naleśniki, tort, ciasteczka i smaczne babki, nie zabrakło też murzynka 😉.
A jeśli dobrze posługujemy się językiem angielskim, to również możemy wykorzystać go do tego, aby pomóc innym. Przede wszystkim w edukacji. A jeśli przyjemność sprawia nam budowanie czy naprawianie sprzętu to jak najbardziej te zainteresowania również można przekuć w niesamowicie potrzebną Afryce pomoc. Jest masa różnych sposobów na to jak pomóc, dlatego nie ma co martwić się tym, że nie mamy co zaoferować ponieważ każdy z nas może odmienić życie choćby jednego człowieka.
Pojechałam na misje ponieważ naprawdę chciałam spełnić swoje marzenia i pomóc, jak tylko potrafię.
Jednak kiedy emocje opadły, zrozumiałam ze jestem w pewnym stopniu bezradna. Rodzin które potrzebują pomocy się mnoży a stan w jakim żyją jest naprawdę ubogi, a wręcz nieludzki. W tym wszystkim dostrzec jednak można, że życie jakie prowadzą mieszkańcy Rwandy jest im znane nie od dziś. Nie widzą wiec tego czego nie mają, lecz to, co mają. Cieszą się życiem takim jakie jest. Mają swoje problemy które całkowicie różnią się od problemów Europejczyków. Nie powiem, że nasza pomoc nie jest im potrzebna, bo oczywiście jest. Potrzeba naprawdę wielu rzeczy, zaczynając od materiałów na budowę solidnych domów a kończąc po ogromnie potrzebny sprzęt medyczny. Mimo, że to tylko rzeczy to prawdą jest ze Afryka potrzebuje naszej materialnej pomocy, ale my również potrzebujemy pomocy, pomocy duchowej. W moim przypadku udzieliła mi jej Afryka. Żyjąc pośród ludzi, którzy nie mając nic potrafią cieszyć się samym życiem, takim jakie jest zaczęłam doceniać najmniejsze rzeczy. W Europie ludzie maja naprawdę dużo, przez to chcą mieć więcej i więcej. Bardzo często w natłoku tych wszystkich rzeczy jakie posiadają gubią sens swojego życia. Dowartościowują się nowymi ciuchami bądź zakupem najnowszego modelu telefonu lub nowego auta, mimo że stare wciąż było jak najbardziej sprawne. Uświadomiłam sobie, że im więcej mamy tym bardziej nieszczęśliwi jesteśmy. Życie z minimalną ilością rzeczy pomaga nam doceniać to, co naprawdę ważne.
Będąc na misji warto być świadomym tego, że choć nie pomożemy wszystkim to wciąż możemy pomóc jednostkom, tym samym zmieniając ich świat na choć odrobine lepszy.
Dobrze jest pamiętać też o tym, że nasza misja nie kończy się wraz z powrotem do Polski, możliwe że dopiero się zacznie. Równie dużo możemy pomóc ludziom, którzy nas na co dzień otaczają, po przez uświadamianie ich o tym, jak wiele posiadają oraz opowiadając im o Afrykańskim sposobie postrzegania rzeczywistości. O luzie, którego nam w Polsce stanowczo brakuje.
Po powrocie nie wolno nam zapomnieć o tym, czego nauczyliśmy się na naszej misji ,o ludziach, których poznaliśmy i o kompletnie innym podejściu do życia , jakiego mogliśmy nauczyć się żyjąc na czarnym lądzie. Naszego życia nikt za nas nie przeżyje dlatego nie warto iść utartym schematem, odważmy się robić rzeczy choć w oczach innych szalone to dla nas wyjątkowe, pozwalające nam po prostu pobiec po marzenia. 🙂